poniedziałek, 13 lutego 2012

Architekt potrafi


Miał być koniec tematu, ale życie dostarcza nam tylu nieoczekiwanych usterek, że nie mogłam się powstrzymać. Usłyszawszy krzyk z zza ściany "Alaaaaa!!!!!" pobiegłam z odsieczą do drugiego pokoju, a tam zastałam Anię i Dorotkę obsypane tynkiem. Próba wymiany żarówki zakończyła się odpadnięciem lampy. Jako, że nawet nasze najbardziej nowatorskie pomysły zawiodły, postanowiłyśmy iść jutro do panów remontujących wejście do mercadony i pożyczyć kubek gipsu. Nie pytajcie.... Efekty może opublikujemy. Tymczasem pozdrowienia dla Ani, która dziś jak prawdziwy jaskiniowiec spędzi wieczór w ciemnym pokoju, rozświetlonym jedynie światłem monitora.

Jako bonus zdjęcia z uszczelniania drzwi. I proszę mi już nigdy nie mówić, że na erazmusie człowiek się nie uczy.

środa, 8 lutego 2012

Niezbędnik


Zainspirowana amerykańską listą przedmiotów, które każdy powinien posiadać w domu na wypadek kataklizmu, postanowiłam podzielić się naszą refleksją - bez czego nie wyjeżdżać na Erasmusa.

Zwykle zapycha się walizkę bezsensownymi gratami jak spodnie na zmianę, kabanosy, ręcznik albo mydło, a potem okazuje się, że były zupełnie niepotrzebne.Zamiast tego lepiej zainwestować w naprawdę przydatne za granicą przedmioty:

1) Papier toaletowy. Możliwości jego zastosowania są niezliczone, najważniejszą z nich jest jednak izolacja drzwi i okien. Obecnie na rynku dostępne są różne wzory i kolory, można więc dobrać taki, pasujący do zasłon czy posadzki, żeby nie było wiochy, jak znajomi przyjdą.  My zastosowałyśmy do naszych drzwi uniwersalny, dwuwarstwowy, bezzapachowy, biały i jesteśmy bardzo zadowolone  z efektów. Temperatura w salonie wzrosła, o jakieś dwa stopnie, ale ten styl...

2) Guma do żucia. W naszym mieszkaniu była chyba głównym materiałem konstrukcyjnym i wykończeniowym. Ciągle jak coś odpada i zastanawiamy się dlaczego, okazuje się, że trzymało się na gumie. Zaskoczył nas już w ten sposób próg, bidet, lampa, szafka kuchenna i stolik. I oczywiście nie poddajemy tu w wątpliwość skuteczności  tej metody montażu. Po prostu czasem poskąpiono gumy i dlatego trzeba przywieźć świeży zapas ze sobą

3) Taśma klejąca. Służy głównie do naprawiania skutków działania papieru i gumy do żucia. Ostatnia deska ratunku, kiedy zawiodą pozostałe środki. Świetnie się nadaje do izolacji drzwi albo naprawy kolanka w zlewie (tu opcjonalnie siatka sklepowa). Poza tym można nią przyklejać wiadomości dla współlokatorów np "nie otwieraj lodówki, śmierdzi".

Nie współczujcie nam, współczujcie naszym przyszłym klientom. 


Preludium Fajas


Wielkimi krokami zbliża się największa fiesta w Walencji - Las Fallas. Celebracja polega na spalaniu gigantycznych figur-karykatur, które rozstawione są w różnych punktach miasta. Nasz kolega z podwórka, Salva, zabrał nas na wystawę konkursowych modeli tegorocznych figur, z których wyłonione zostaną te, które potem będą zbudowane w pełnej skali (ich wysokość często dorównuje budynkom!). Powyżej figura, na którą oddałam swój głos - kupiła mnie podróbka jogurtu z "mercamony" (mercadona- największa sieć supermarketów w Hiszpanii) i niesamowita ilość szczegółów. Niestety większość żartów zawartych w rzeźbach była dla nas, imigrantów , niezrozumiała. Salvie jednak udało się kilka z nich wytłumaczyć:



W Walencji pełno Chińczyków, prowadzą bary, zakłady fryzjerskie, restauracje, sklepy ze wszystkim i niczym. Stąd karykatura, w tle widać tablicę z najnowszymi promocjami np:

kanapka +  strzyżenie - 3 euro
tortilla + kot - 4 euro
kalmary + kwiatek -  3 euro
pasemka + lampki choinkowe - 12 euro ....................itd





Premier Hiszpanii w nowej odsłonie. Spija jak krew budżet narodowy, w lewej ręce dumnie prezentuje kupę "ekonomia narodowa", a serce przebija mu kołek "5 milionów bezrobotnych"



Tu żart rysunkowy więc wiele tłumaczyć nie trzeba. Tytuł : El sueño compartido - sen współdzielony

piątek, 3 lutego 2012

Fristajla


Bycie studentem na Erasmusie, jak wiemy, łatwe nie jest. Codziennie trzeba się zmagać z niezliczoną ilością obowiązków, aby podtrzymać pijar egzotycznego lenia.

Na zajęcia, nawet jeśli ciekawe, chodzić nie wolno, bo się wyjdzie na kujona. Wstawać przed 9 też nie wypada. Najlepiej wytoczyć się z pokoju dopiero koło 12.00, ziewając ostentacyjnie. Jeśli nasi współlokatorzy są wyjątkowo podejrzliwi dobrze jest przepłukać wcześniej usta czymś mocniejszym, żeby przy pierwszym, porannym "hola, que tal?" nie było wątpliwości, że wracamy z imprezy.

Potem poranna sesja fejsbuka, gdzie wiadomo trzeba pochwalić pogodę, kliknąć "lubię to" pod kilkoma zdjęciami z zatłoczonych klubów (że niby też tam byliśmy) i napisać coś na tablicy, żeby pokazać się w "aktualnościach". Komputer najlepiej zostawić włączony, a z czatu nie wychodzić. Lansu nigdy za wiele.

Najważniejsze jednak są szczegóły - trzeba wiedzieć jak się pokazać na mieście i z czym wyjść do ludzi. Dlatego też warto mieć kilka gadżetów, które każdemu nadadzą na imprezie równie idiotyczny wygląd. Prezentujemy nasz mieszkaniowy fant - pijackie okulary, dzięki którym każdy wyjdzie na "ale krejzola" i zabłyśnie w towarzystwie. 

Podaje się je na nosie, zaleca się mieć również coś do picia żeby nie wyglądać jak ten głupek. Jeśli jednak okazuje się, że nie stać nas na drinka, podchodzimy do grupy robiącej sobie właśnie zdjęcie i w ramach pozowania podpinamy rurkę do czyjejś szklanki. Jak się uda potem zabieramy szklankę ze sobą. Sukces gwarantowany!


PS: szczególne podziękowania dla Agaty, która to obdarowała nas tym wspaniałym gadżetem!

czwartek, 2 lutego 2012

Back to Valencia

28.01.2012r.
WTOREK


We wtorek nastąpiła chwila prawdy. Wizyta u konsula, która to sprowadziła nas do Madrytu. Byłam umówiona na godzinę 10:26 (!). Kiedy odkryłam w metrze, że jest już po 10 i w skutek zakrzywienia czasoprzestrzeni po raz kolejny zniknęło gdzieś zapasowe pół godziny na dojazd, zaczęłam zastanawiać się nad odpowiednim usprawiedliwieniem spóźnienia. Zjedzenie pracy domowej przez psa nie wchodziło w grę... Liczyłam na to, że moja marynarka i prawie-wyprasowane-spodnie, zatrą pierwsze złe wrażenie i siedzący za mahoniowym biurkiem konsul przymknie oko na lekki poślizg czasowy.


Kiedy jednak po sprincie dotarłam na czas do konsulatu nastąpiło zderzenie z rzeczywistością. Wszystko wyglądało jak poczta z 2 czynnymi okienkami, a moja precyzyjnie wyznaczona wizyta odbyła się jakieś 30 min później przy stanowisku 2. Grunt, że wszystko udało się załatwić i mogłyśmy wracać  do Walencji. Trwało to jakieś 7 godzin bo studenckim zwyczajem żal nam było 5 euro na szybszy autobus.


Powyżej wstawiam zdjęcie Ani z podróży do Madrytu. Jak widać jechałyśmy skrótem przez Stany.

środa, 1 lutego 2012

Madryt last battle

23.01.2012r.
PONIEDZIAŁEK
Ostatni dzień poświęciłyśmy na wypad do Toledo. Rano nastąpiło rytualne oklejenie stóp plastrami, wydanie tradycyjnych jęków cierpienia i wtoczyłyśmy się do autobusu. Warto było, mimo kolejnych obtarć i zakwasów. Ostatnią noc dedykuję grze "mentirosa", którą jak wirusa postaramy się rozprzestrzenić na wszystkie kontynenty.