28.01.2012r.
WTOREK
We wtorek nastąpiła chwila prawdy. Wizyta u konsula, która to sprowadziła nas do Madrytu. Byłam umówiona na godzinę 10:26 (!). Kiedy odkryłam w metrze, że jest już po 10 i w skutek zakrzywienia czasoprzestrzeni po raz kolejny zniknęło gdzieś zapasowe pół godziny na dojazd, zaczęłam zastanawiać się nad odpowiednim usprawiedliwieniem spóźnienia. Zjedzenie pracy domowej przez psa nie wchodziło w grę... Liczyłam na to, że moja marynarka i prawie-wyprasowane-spodnie, zatrą pierwsze złe wrażenie i siedzący za mahoniowym biurkiem konsul przymknie oko na lekki poślizg czasowy.
Kiedy jednak po sprincie dotarłam na czas do konsulatu nastąpiło zderzenie z rzeczywistością. Wszystko wyglądało jak poczta z 2 czynnymi okienkami, a moja precyzyjnie wyznaczona wizyta odbyła się jakieś 30 min później przy stanowisku 2. Grunt, że wszystko udało się załatwić i mogłyśmy wracać do Walencji. Trwało to jakieś 7 godzin bo studenckim zwyczajem żal nam było 5 euro na szybszy autobus.
Powyżej wstawiam zdjęcie Ani z podróży do Madrytu. Jak widać jechałyśmy skrótem przez Stany.
Byłyście w Nigdzie?
OdpowiedzUsuńMaja tam tanie polaczenia
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń